Marek Orzechowski: Zaskoczyła Pana budżetowa propozycja Komisji Europejskiej na lata 2021-2027, o której wcześniej mówiło się, że przyniesie same cięcia?
Andrzej Grzyb: Kiedy wystarczająco długo obserwuje się na miejscu w Brukseli przebieg debat, rozmowy na temat różnych projektów, poszukiwania kompromisów i zna się już cały tutejszy obyczaj, nic nie zaskakuje. I tak jest w przypadku tej propozycji. Jak zwykle Komisja stanęła na wysokości zadania – zwolennikom status quo obiecała kontynuację, krytykom wydatków obiecała redukcję. I teraz oczekuje ich pogłębionej refleksji. Budżet jest bowiem i większy, ale jednocześnie i mniejszy. To swoisty buchalteryjny szpagat i państwa członkowskie bardzo się natrudzą, aby znaleźć w nim złoty środek i ogłosić w końcu, że każdy uzyskało to, co chciał.
Zatem, jak to jest z tym budżetem – jest większy czy mniejszy?
Komisja proponuje budżet w wysokości 1,279 biliona Euro, więc jest wyższy od obecnego budżetu o 0,179 biliona Euro. Ale pamiętajmy, że uprzednio mieliśmy po raz pierwszy w historii budżet mniejszy względem poprzedniego, co było skutkiem światowego kryzysu finansowego, uderzającego silnie w finanse publiczne wielu państw i ich gospodarek. Dziś już się tego nie pamięta, więc przypomnę, że tym większym sukcesem wówczas było wynegocjowanie dla Polski, polskich rolników, polskich samorządów, większych pieniędzy niż poprzednio, mimo zmniejszenia ogólnego budżetu UE, mimo kryzysu w Europie i na świecie. Dziś, kiedy obserwujemy boom w unijnej gospodarce Komisja w ujęciu ogólnym kładzie na stół odważniejsze propozycje, umiarkowanie odważniejsze, jeśli weźmie się pod uwagę np. inflację, a po drugie nowe, wymagające znaczących środków, zadania, jakie stawia sobie dziś Unia m.in. w obszarze bezpieczeństwa i obrony. Klimat gospodarczy jest jednak korzystniejszy niż przed 2014. Znalezienie kompromisu powinno być więc łatwiejsze niż przedtem.
A jeżeli go nie znajdą?
W gruncie rzeczy w jego znalezieniu są zainteresowane wszystkie państwa członkowskie, bowiem brak porozumienia oznaczać będzie brak pieniędzy – dla wszystkich. I wspólnota będzie musiała operować budżetami rocznymi, co oznacza nie tylko mniejsze wydatki ale i kłopoty z regulowaniem wcześniejszych zobowiązań. Nikomu to na rękę. Ale państwa bogatsze łatwiej poradzą sobie w takiej sytuacji od biedniejszych, więc mają w ręku silny środek nacisku. Płatnicy netto jak Austria, Holandia czy Szwecja zrobią wiele, aby mniej zapłacić, zgodnie ze zrozumiałą z ich punktu widzenia filozofią, że mniejsza Unia to i mniejszy budżet. W końcu, rzeczywiście sporo pieniędzy ubędzie – 13 miliardów euro rocznie, około 70 mld złotych. Wprawdzie Komisja oczekuje, wręcz żąda, aby Londyn zapłacił sowity rachunek za wyjście, ale nie bardzo wiadomo, czy rzeczywiście liczy na te pieniądze czy też nie. I czy je dostanie. I ile.
Brytyjski ubytek finansowy związany z Brexitem udało się w tej propozycji rzeczywiście wyrównać, czy są to tylko figury na papierze?
Komisja wskazała jedynie sposoby załatania tej dziury: nieco większe wpłaty do wspólnej kasy, tego wszyscy się spodziewali, redukcje w wydatkach na rolnictwo i politykę spójności, mniejsze od oczekiwanych. Do tego dochodzą nowe źródła dochodu jak opodatkowanie plastyku czy podatek od wielkich korporacji jak Google itd. Są to – póki co – gruszki na wierzbie, bo takich wpływów nie ma i nie wiadomo, jak to będzie wyglądać w praktyce.
Rzecz nawet nie w tym, że strata 13 mld euro brytyjskiej składki zostanie jakoś wyrównana, ale o dalsze kierunki rozwoju Unii. Pod tym względem propozycja Komisji jest konserwatywna, orientuje się na obronie stanu posiadania, i nie zachęca do technologicznego, innowacyjnego przełomu. Ten odłożony został w czasie. Tu były cięcia najłatwiejsze, gdyż finansowanie badań naukowych czy innowacyjność nie podlegają podziałowi na narodowe koperty i obawa rokoszu państw członkowskich jest w tym przypadku minimalna.
Część wsparcia dla innowacyjności zostało przeniesione do innych polityk , na przykład wspólnej polityki rolnej – bowiem także i w rolnictwie nie brakuje nowoczesnych technologii jak sensory, nawigacja satelitarna czy drony lub autonomiczne pojazdy. Także w Polsce są w tym obszarze ciekawe projekty, z sukcesem działające start-upy. Ale prawdą jest, że wszystko, co da się do kasy dodatkowo włożyć, ma pójść na bezpieczeństwo, ochronę granic, lepsze przygotowanie Unii na kryzysy migracyjne. To pokazuje, że priorytety ulegają zmianie. Państwa czonkowskie na południu będą oczywiście zabiegać o solidne wsparcie, bowiem ponoszą największe koszty związane z politycznymi, wojennymi i migracyjnymi problemami.
Stąd między innymi cięcia w funduszu spójności, z którego finansowany jest regionalny rozwój i ścieżka cywilizacyjnego rozwoju.
Co w dużej mierze dotyczy nadal Polski. Komisja nosiła się z zamiarem rozbudowy kryteriów według których pieniądze z tego funduszu są rozdzielane. Na przykład, że obok obecnego, decydującego wkaźnika jakim jest dochód PKB, ważnym, czy też wręcz najważniejszym, byłaby stopa bezrobocia – co ewidentnie uderzyłoby w państwa, które wielkim wysiłkiem ograniczyły już u siebie bezrobocie. Byłaby to swoista kara za rozwój. To był pomysł, aby przy pomocy kalkulatora a nie głowy przesunąć środki z jednej części Unii do drugiej.
Wielu krajom nie spodobał się jednak, i urzędnicy Komisji wycofali się, co nie oznacza, że nie będzie jeszcze błądził po unijnych korytarzach. Z drugiej strony rząd Polski mógł już na etapie przygotowywania propozycji budżetu inspirować włączenie alternatywnych wobec PKB per capita wskaźników, które pokazywałyby polskie potrzeby rozwojowe i uzasadniały zachowanie globalnie obecnego poziomu finansowania, a może nawet jego wzrost. Polska przecież nadal odrabia dystans gospodarczy i także ma swoje wyzwania w zakresie bezpieczeństwa czy presji na granice.
Unia nadal będzie szerokim gestem finansować rolnictwo, wydatki na ten cel to w proponowanej perspektywie 365 miliardów euro. Tymczasem rolnicy wciąż narzekają, mówią że to za mało.
Krytycy finansowania rolnictwa zapominają, że podlega ono cały czas procesowi modernizacji, która bez tego wsparcia byłaby w tak różnorodnej unijnej przestrzeni i uciążliwa, i kłopotliwa. To także wymóg globalnej konkurencji. Pamiętajmy również, że dopłaty bezpośrednie to forma rekompensaty dla rolników za ograniczoną ochronę rynku UE w obszarze importu żywności spoza kontynentu, bowiem zazwyczaj warunkiem dopuszczenia innych produktów UE na zagraniczne rynki, szczególnie krajów mniej rozwiniętych, jest otwarcie na ich produkcję rolną. Pełna liberalizacja w tej mierze prawdopodobnie bardzo szybko wypchnęłaby produkcję żywności poza Unię, tam gdzie siła robocza i inne środki produkcji są tańsze, gdzie cykl wegetacji czy klimat bardziej sprzyjający.
Ale wystarczyłby jeden znaczący kryzys w globalnym transporcie, handlu, mniej lub bardziej otwarte konflikty zbrojne czy efekty zmian klimatycznych i Europa mogłaby się znaleźć w dramatycznej sytuacji jak ta po II wojnie światowej, gdzie jednym z powodów powołania Wspólnoty było zapobieganie głodowi w Europie. Jakoś łatwiej przychodzi przyznać, że np. energetyka to szczególnie strategiczny sektor i wymaga mniej wolnorynkowego traktowania. Trudniej nam to zauważyć w odniesieniu do żywności.
Zatem finansowanie polityki rolnej pozostaje drugą pozycją w wydatkach, a jeżeli zsumujemy całe dotychczasowe wsparcie dla niej – uzyskamy astronomiczne sumy. Wystarczy jednak pojechać dziś na polską wieś, aby przekonać się, jaki przyniosła skutek. Polska należy dziś do producentów żywności o wysokiej, jakości i jest to sytuacja, która leży w interesie nas wszystkich. Żywność stała się także jednym z istotnych motorów polskiego eksportu i lepszego bilansu handlu zagranicznego.
Natomiast rzeczywiście niepokoi proponowane cięcie 5 proc. środków, sprzeciw budzą też zapisy, według których zmaleć ma wsparcie dla polskich rolników w ramach dopłat bezpośrednich. Wprawdzie w przypadku Polski spadek jest mniejszy od wielu innych państw UE, ale są kraje odnotowujące wzrost. Może przy innej pozycji międzynarodowej Polski, takie pomysły udałoby się ukrócić już na poziome przygotowywania przedstawionej przez Komisję propozycji. Liczę, że przy obecnej szczytowej koniunkturze gospodarczej, tym bardziej polskiemu rządowi uda się zwiększyć środki dla Polskiego rolnika – zgodnie m.in. z obiecywanym w kampanii podwojeniem dopłat bezpośrednich.
Dla Polski problemem może się okazać powiązanie wysokości transferów z funduszu spójności z praworządnością. Wprawdzie Komisja odeszła w tym powiązaniu od pierwotnej, niezwykle restrykcyjnej formuły, zdając sobie sprawę z kłopotu jej jednomyślnego przeforosowania, ale i obecna formuła, że chodzi o “poszanowanie praworządności, która jest niezbędnym warunkiem zdrowego zarządzania finansami i efektywnego wdrażania budżetu” brzmi jak zapowiedź sankcji, które mogą zostać ogłoszone decyzją Komisji bez potrzeby oglądania sią na opinię państw członkowskich.
Z uwagą czytam deklaracje polskiego rządu, że Polska spełnia wszystkie kryteria praworządności i będzie je spełniać w przyszłości, więc te obawy być może są na wyrost. Ale oczywiście nie lekceważyłbym tych zapowiedzi. Nowy mechanizm byłby jakby odwróceniem zasady artykułu 7 – który nakazuje jednomyślność, aby wprowadzić sankcje – teraz potrzebna będzie większość, aby je odrzucić.
Komisja będzie stwierdzała, że jest problem, wezwie do odniesienia się do sprawy danego kraju, a jeżeli będzie nieusatysfakcjonowana skieruje do Rady wniosek o zawieszenie danych funduszy, który to wniosek będzie można odrzucić, ale tylko kwalifikowaną większością. Oczywiście w każdej chwili kraj będzie mógł przedstawić dowody na poprawę, zmiany, te będzie oceniać Komisja. Mechanizm ten ma głównie wywierać presję na administrację publiczną, propozycje zakładają, że do pokrywania zobowiązań w związku z realizacją programów, na czas zawieszenia, przynajmniej w części, zobligowane będzie samo państwo członkowskie.
Zachodnie państwa bardzo nalegały na taką klauzulę, a ponieważ wpłacają do budżetu najwięcej pieniędzy, będą chciały utrzymać ją w ostatecznych zapisach. No cóż, nie pozostanie nic innego jak praworządności przestrzegać, inaczej Holandia czy Austria zablokują jakieś projekty i wskażą palcem odpowiedzialnych. Byłaby to zupełnie nowa praktyka w Unii, ale jak pokazuje życie, świat się przecież zmienia, a potwierdzone podpisami zasady nie są tylko papierem.
Parlament Europejski chciałby zakończyć pracę nad budżetem do końca swojej obecnej kadencji wiosną 2019, czy w obliczu tylu zastrzeżeń do propozycji Komisji jest to termin realny?
Wiele zależy od kolejnej prezydencji w Radzie, a więc od rozpoczynającej się w lipcu prezydencji austriackiej. Pamiętajmy, że to dopiero początek negocjacji, choć już dziś widać, że wielu państwom już na tym etapie udało się skutecznie zainspirować Komisję. Jak wspomniałem na stole mamy położone dodatkowe wydatki, które mają być realizowane za pomocą nowych dochodów własnych UE. Te dochody to podatek korporacyjny, podatek od wytwarzanie plastików niepodlegających recyklingowi oraz przekazanie części, zapisy mówią o 20 proc., przychodów z handlu emisjami gazami cieplarnianymi tzw. ETS. Ta ostatnia propozycja budzi mój niepokój.
Taki mechanizm, jeśli zostanie wprowadzony w życie będzie skutkował zmniejszeniem pomocy publicznej dla polskiej energetyki ok. 5 mld złotych o w latach 2020-2030. Byłaby to znacząca strata względem tego, co udało się nam wynegocjować m.in. w Parlamencie w pracach nad ETS. Tu zderzamy się z poważnym problemem – stosunek państw członkowskich do dochodów własnych Unii jest wprawdzie sceptyczny, ale z drugiej strony, jeśli się na to nie zgodzą, najpewniej dojdzie do dalszych cięć w polityce spójności i rolnej. To pokazuje skalę dylematów, przed jakimi stajemy. Byłoby łatwiej gdyby pozycja wyjściowa negocjacji zawierała więcej polskich inspiracji.
Doświadczenie podpowiada, że końcowy kształt budżetu w zdecydowanej większości odpowiada pierwotnej ofercie. Zmienią się tylko pewne szczegóły, ale z nimi jest zawsze najwięcej problemów. Jeżeli my nie zdążymy, przyszły Parlament, o którego składzie nic nie możemy wiedzieć otrzyma go w spadku, i nie bardzo dziś oczywiście wiadomo, czy będzie z niego zadowolony. Grupa Europejskiej Partii Ludowej, do której należy m.in. PSL i PO, wypracowała w Parlamencie jednoznaczne stanowisko opowiadające się za silnym budżetem UE na kolejne 7 lat, w tym za co najmniej utrzymaniem dotychczasowego poziomu finansowania dla polityki spójności i wspólnej polityki rolnej. Tego będziemy się trzymać. Bądźmy jednak realistami, najwięcej do powiedzenia mają tu rządy państw członkowskich w Radzie, a to już zadanie polskiego rządu.
https://wiadomosci.onet.pl/tylko-w-onecie/andrzej-grzyb-priorytety-w-unii-ulegaja-zmianie
źródło: onet.pl